Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zmiana czasu 2018. Kiedy likwidacja? Czy czas zimowy zostanie zniesiony? DATA 28 października możemy po raz ostatni przestawiać zegarki

Witold Głowacki
Przestawianie zegarków to akurat najmniejszy z problemów ze zmianą czasu
Przestawianie zegarków to akurat najmniejszy z problemów ze zmianą czasu fot. pixabay.com
KIEDY ZMIANA CZASU 2018 | Po decyzji Komisji Europejskiej znika ostatnia przeszkoda. Teraz Polska będzie mogła zrezygnować ze zmian czasu - a do tego na stałe wprowadzić czas letni zamiast „naturalnego” zimowego. Dlaczego? Bo tak będzie nam przyjemniej i wygodniej. Większości Polaków ten pomysł bardzo się podoba.

Istnieje pewna szansa, że w niedzielę 28 października nad ranem po raz ostatni w historii przestawimy zegarki na czas zimowy. A pięć miesięcy później, w niedzielę 31 marca, po raz ostatni w historii przestawimy zegarki na czas letni.

Komisja Europejska tym razem postanowiła posłuchać obywateli. W internetowej ankiecie na temat zmiany czasu wypowiedziało się 4,6 mln mieszkańców krajów Unii Europejskiej. A 84 proc. z nich opowiedziało się za likwidacją zmiany czasu. To wiadomo już było pod koniec sierpnia - i również pod koniec sierpnia przewodniczący KE Jean-Claude Juncker zapowiedział, że Komisja podporządkuje się woli obywateli. Powtórzył to przed nieco ponad tygodniem w dorocznym orędziu o stanie UE w Parlamencie Europejskim. - Wszyscy powtarzamy, że chcemy działać na dużą skalę w sprawach ważnych, a na mniejszą w sprawach mniej istotnych. A nie spotyka się to z aplauzem, gdy Unia nakazuje Europejczykom przestawianie zegarków dwa razy w roku - mówił Juncker, chyba dość wyraźnie wskazując, że zmiana czasu należy do tych „mniej istotnych” kwestii. Podkreślił, że to kraje członkowskie będą mogły zdecydować, czy zostają przy czasie letnim, czy też zimowym. A to kluczowe, bo właśnie dlatego Polska miała dotąd w tej sprawie związane ręce.

Już przed rokiem klub PSL - przy ogólnym aplauzie w sieci i mediach - złożył w Sejmie projekt ustawy o likwidacji zmiany czasu i jednoczesnym przejściu na czas letni. Projekt został - co dość rzadkie w obecnej sytuacji politycznej w Polsce - jednogłośnie poparty przez sejmową komisję administracji i spraw wewnętrznych. Ale na tym się skończyło. Ustawa nie mogła być dalej procedowana, bo była sprzeczna z dyrektywą Unii Europejskiej o zmianie czasu. Bruksela zaś stała dotąd twardo na stanowisku, że Europa musi mieć wspólny i ujednolicony system zmian czasu - miało to zresztą swoje określone i całkiem racjonalne powody, o których za moment.

84 proc. z 4,6 mln obywateli Unii, którzy wzięli udział w ankiecie KE, opowiedziało się za rezygnacją ze zmian czasu

Tymczasem unijne instytucje spierały się o zmianę czasu od kilku lat. Przeciw unijnej dyrektywie z 2001 roku o zmianie czasu opowiedział się już trzy lata temu Parlament Europejski - było to jednomyślne stanowisko wszystkich frakcji. Eurodeputowani domagali się zniesienia zmiany czasu w całej Unii, dyrektywę uznali za przestarzałą, powoływali się na badania naukowców dotyczące negatywnego wpływu zmian czasu na ludzkie zdrowie i psychikę, na amerykańskie wyliczenia, według których Europa ma za sprawą zmian czasu tracić ok. 1,7 mld dolarów rocznie, oraz na sondaże.

Ale Komisja Europejska odmówiła wtedy Parlamentowi. - Komisja bardzo poważnie bierze sobie do serca niepokoje obywateli i przeprowadziła liczne analizy. Niestety, ich wyniki są sprzeczne, w związku z tym nie możemy z nich wyciągnąć żadnego wiążącego wniosku, jeśli chodzi o oszczędności energetyczne, wydajność pracy czy bezpieczeństwo ruchu drogowego - mówiła wtedy w imieniu KE unijna komisarz ds. transportu Violeta Bulc ze Słowenii.

W 2014 roku Komisja Europejska rzeczywiście przeprowadzała analizy dotyczące rezygnacji ze zmiany czasu. „Gdyby któryś z krajów zdecydował się nie zmieniać czasu z letniego na zimowy i odwrotnie - spowodowałoby to niedogodności i zakłócenia dla obywateli i przedsiębiorstw”- czytamy w konkluzjach jednej z nich. Rok później w Parlamencie Europejskim nie dało się jednak usłyszeć niemal żadnych rzeczowych argumentów na rzecz utrzymania obligatoryjnych zmian czasu.

Dopiero teraz Komisja Europejska całkowicie zmieniła front i postanowiła dać krajom członkowskim zielone światło w kwestii zmiany czasu.

Nasz kraj niemal z całą pewnością z tego skorzysta. W Polsce większość obywateli opowiada się za rezygnacją ze zmiany czasu. Badań nie ma na ten temat szczególnie wiele, ale np. według sondażu SW Research dla serwisu rp.pl z marca tego roku, prawie 60 proc. Polaków nie chce zmiany czasu. Zwolennikami tego rozwiązania pozostaje nieco mniej niż jedna trzecia z nas. Choć w tym wypadku nie było to badane, jest raczej jasne, że myśląc o rezygnacji ze zmiany czasu, myślimy jednocześnie o przejściu na stałe na czas letni, a nie zimowy.

„Koniec ze zmianą czasu”, „nie będziemy więcej przedstawiać zegarków” - głosiły wtedy i głoszą dziś nagłówki. To nie do końca prawda. Mamy tu całkiem spore nieporozumienie. Bo tak naprawdę to chcemy czegoś więcej, niż tylko wycofać się zmiany czasu. Chcemy zmienić czas jeszcze raz, za to na amen. Arbitralnie, nie oglądając się na odwieczną tradycję, chcemy zmienić czas na taki, który nam pasuje. Bo właśnie tym będzie pozostanie przy czasie letnim. Fakty są bowiem takie, że tym naszym „prawdziwym” czasem, do którego musielibyśmy w Polsce „wrócić”, gdybyśmy poprzestali na samym „wycofaniu się” ze zmiany czasu, byłby czas zimowy. Oj nie, raczej nie o to nam by chodziło, prawda?

Bo jeśli tak, to wtedy koniec z zachodami słońca po 21 w czerwcu, długie jesienne wieczory zaczynałyby się już we wrześniu, a w połowie - ostatnio przecież coraz gorętszego - kwietnia słońce zachodziłoby o 18.30. Pierwsza gwiazdka zaś wciąż rozbłyskała by nam w Wigilię ok. 16, czyli niepokojąco wcześnie - bo słońce zachodzi tego trzeciego co do długości w całym roku dnia według czasu zimowego o 15.27). Czas zimowy obowiązujący nie tylko zimą, ale i latem zdecydowanie i odczuwalnie „skracałby” nam dzień. I to mimo tego, że to właśnie on jest tym „naturalnym” czasem wynikającym z położenia geograficznego Polski i jednocześnie podziału globu na strefy czasowe. Zapewne każdy z Czytelników ma tego pełną świadomość, ale dla porządku przypominamy: Liczba godzin dziennych i nocnych w żaden sposób nie zależy od tego, czy w danym kraju obowiązuje czas letni, czy zimowy - tym rządzi rytm pór roku, a ściślej mówiąc kąt padania promieni słonecznych w danym punkcie - zmieniający się w miarę tego, jak Ziemia zmienia swe położenie względem Słońca w swym rocznym kursie po jego orbicie. Na to, ile trwa dzień, nie mamy żadnego wpływu. Za to jak najbardziej mamy wpływ na to, w jakich godzinach trwa ów dzień.

Paradoksalnie sam czas letni, który dziś nam tak bardzo pasuje, to wynalazek stosunkowo nowy - bo pochodzący z XX wieku. I tak jednak jego ówczesne uzasadnienia to anachronizmy z czasów gospodarki agrarno-industrialnej. Gdy dwie największe grupy społeczne musiały wstawać o brzasku, by dokonać porannego obrządku w gospodarstwie, doić krowy, karmić świnie (rolnicy) albo ruszyć do fabryki na 5 czy 6 rano (robotnicy), „pilnowanie” pory wschodu słońca z pomocą zmiany czasu miało zdecydowanie więcej sensu niż dziś, gdy dla większości społeczeństwa najczęstsze pory rozpoczynania pracy to 8 lub 9 rano. Dla większości z nas zdecydowanie bardziej liczy się nie to, czy słońce wstaje o 4 czy 5 rano (bo ta zdecydowana większość z nas i tak wtedy śpi), ale to, kiedy robi się ciemno.

W Polsce długo nie mogliśmy się zdecydować, czy zmiana czasu ma sens. Na stałe wprowadzono ją dopiero w 1977 roku

Ale wtedy, gdy William Willet (twórca współczesnej koncepcji zmiany czasu, którą opisał w tekście „Waste of Daylight” - „Marnowanie światła dziennego”) lobbował w parlamencie Imperium Brytyjskiego za wprowadzeniem zmian czasu (a był to rok 1907), było zupełnie inaczej. Wprowadzenie zmiany czasu (i tym samym czasu letniego) miało między innymi sprawić, że fabryki (w których pracowało gros zatrudnionych) będą bardziej efektywnie oświetlane światłem dziennym, co dawałoby spore oszczędności. Dziś oczywiście i to jest nieaktualne - zdecydowana większość zakładów przemysłowych i tak jest oświetlana w dzień sztucznym światłem. Ze światła dziennego korzystają natomiast przede wszystkim biura - w nich przestrzeń pracy najwyżej sztucznie się doświetla. Może to byłby argument na rzecz utrzymania zmian czasu? Zupełnie nie. Rzecz w tym, że we współczesnych biurach pracuje się najczęściej w godzinach 8-16 lub 9-17. Jeśli z powodów innych niż błędy architekta brakuje w nich dziennego światła, to tylko zimą i po południu - „winowajcą” jest więc czas zimowy, a nie czas letni. Ale na początku XX wieku rzeczywistość wyglądała inaczej. Wtedy wprowadzenie zmian czasu naprawdę miało sporo ekonomicznego sensu.

William Willet jednak początkowo nie odniósł sukcesu - może także dlatego, że proponował zmianę czasu nie o godzinę, tylko o… 80 minut - co niewątpliwie mogłoby naprawdę skomplikować ludzkości życie. Brytyjscy deputowani i lordowie nie byli zainteresowani tym szalonym pomysłem - bo tak właśnie wtedy postrzegano ideę zmiany czasu.

Zmiany czasu zaczęto wprowadzać mniej więcej 10 lat po ogłoszeniu pomysłu Willeta - w trakcie pierwszej wojny światowej. Gigantyczny wysiłek wojenny wymuszał szukanie oszczędności i możliwych racjonalizacji dosłownie wszędzie - we wszystkich gałęziach gospodarki i na każdym jej poziomie. Jako pierwsze - w 1916 roku - wprowadziły czas letni Cesarstwo Niemieckie i Austro-Węgry. Nowe regulacje objęły też okupowane przez Niemców ziemie polskie. Następni byli Brytyjczycy - Imperium Brytyjskie wprowadziło tę zmianę niedługo po Niemcach. W 1918 roku tę samą decyzję podjęły Stany Zjednoczone - jednak z zastrzeżeniem, że zmiana czasu będzie obowiązywać tylko do końca wojny, który nastąpił jeszcze w tym samym roku. Amerykanom chodziło przede wszystkim o oszczędności na paliwie.

Ale tak, to rzeczywiście się opłacało. Te 100, 70 czy 50 lat temu wcześniejszy świt oznaczał realne oszczędności energetyczne, poprawiał też komfort radzenia sobie z cyklem dnia robotnikom czy rolnikom zaczynającym pracę w bardzo wczesnych godzinach rannych.

Akurat w Polsce dość długo nie mogliśmy się zdecydować co do tego, czy zmiana czasu ma sens. W naszym kraju zmiana czasu obowiązuje nieprzerwanie dopiero od 1977 roku. Wcześniej była wprowadzana w roku 1919 (przetrwała tylko rok), a później w latach 1946-1949 i 1957-1964. Moment zmiany czasu ustalano w każdym roku arbitralnie - był ogłaszany w urzędowym Monitorze Polskim. Zdarzały się co najmniej dziwne daty, na przykład w roku 1964 czas letni zaczął obowiązywać dopiero 31 maja. Stały moment zmiany czasu - czyli ostatnia niedziela października i ostatnia niedziela marca - obowiązuje dopiero od 1991 roku.

Mniej więcej w tym samym czasie porę zmiany czasu zsynchronizowały między sobą kraje Wspólnoty Europejskiej. Chodziło przede wszystkim o kwestie logistyczne - różne daty zmiany czasu powodowały spory bałagan w transporcie, zwłaszcza kolejowym. Pokłosiem tej logiki była właśnie dyrektywa UE z 2001 roku.

Dziś realia są już zupełnie inne niż w czasach Willeta. Ale różnią się też od tych z 1991 roku. Zmiana czasu nie przynosi już żadnych poważniejszych wymiernych korzyści, ba - według niektórych szacunków finansowo na niej raczej tracimy, niż zyskujemy. Niesie natomiast ze sobą oczywiste skutki uboczne - przede wszystkim dla naszych organizmów. Rzecz jasna dałoby się z tym zapewne dalej żyć - gdyby tylko zmiana czasu nadal przynosiła nam cokolwiek pozytywnego.

Paradoksalnie prawdopodobnie bardziej kłopotliwe jest dla nas przestawianie się na czas zimowy. Choć w ostatnią niedzielę października „śpimy godzinę dłużej”, co może być nawet miłe, to jednak z dnia na dzień lądujemy w rzeczywistości, w której zmrok zapada o godzinę „wcześniej”. To tylko pogłębia nasz jesienno-zimowy deficyt światła słonecznego, nie dość, że dzień staje się coraz krótszy. Przez pierwszych kilka dni - a nawet, według niektórych badan, tygodni - nasz organizm rozpaczliwie próbuje za tym nadążyć.

Nieco inny rodzaj szoku spotyka nas z kolei pod koniec marca. Wtedy nagle musimy wstać o godzinę wcześniej. Dzień po ostatniej niedzieli marca następuje więc „senny” czy też „śpiący” poniedziałek - fenomen badany wielokrotnie przez psychologów, fizjologów, socjologów i ekonomistów. Niedospani jesteśmy bardziej podatni na stres (widoczne jest to w statystykach odwiedzin u psychologów i psychiatrów, a w niektórych krajach nawet w tych dotyczących samobójstw), pracujemy mniej wydajnie, w pierwszych dniach po zmianie czasu na letni następuje nawet pewien wzrost odsetka problemów medycznych z sercem i układem krążenia. Oczywiście proces adaptacji do nowych warunków znów trwa od kilku dni do nawet kilku tygodni.

Za to w wypadku zmiany czasu na letni przynajmniej natura nas nagradza. Dzień trwa „dłużej”, zmierzch zapada „później”, jednocześnie zmienia się pogoda, dzięki temu szybko po zmianie czasu mamy poczucie, że oto zaczyna się wiosna, natura - a z nią i my - budzi się do życia i tak dalej.

Jest jeszcze pewna krótka lista skutków ubocznych, które wywoła rezygnacja ze zmian czasu. Po pierwsze - ciemne poranki, którymi będziemy musieli zapłacić za słońce po południu lub wieczorem. Jeśli zrezygnowalibyśmy ze zmiany czasu na zimowy i pozostalibyśmy na stałe przy czasie letnim, to najkrótszego dnia w roku (21 grudnia) w Warszawie słońce zachodziłoby o 16.26, ciemność zapadałaby prawie godzinę później (w Gdańsku należałoby do tego doliczyć ok. 20 minut). Ale wschód słońca następowałby o 8.43 - jasno robiłoby się mniej więcej od 8.00 (a w Gdańsku 20 minut później). Od połowy listopada prawie do końca stycznia musielibyśmy się liczyć z ciemnościami w okolicy siódmej rano.

Na pierwszy plan wśród skutków ubocznych wysuwają się jednak potencjalne problemy z elektroniką. W tej chwili niemal wszystkie urządzenia cyfrowe „same” przestawiają swój czas systemowy w zależności od zmiany czasu. Konieczna będzie więc masowa aktualizacja oprogramowania - również w wypadku urządzeń czy systemów, które już od dawna nie są wspierane przez producentów. Oczywiście jeśli chodzi o budziki i smartfony, to zagrożenie ma raczej charakter anegdotyczny, w ostateczności grozi nam tyle, że się gdzieś spóźnimy lub przyjdziemy za wcześnie. Ale jeśli chodzi na przykład o procesor przemysłowy z lat 90., który odpowiada za funkcjonowanie jakichś elementów elektrowni, szpitala czy systemu kierowania ruchem na kolei - to potencjalne zagrożenia zdecydowanie przestają być zabawne. Właśnie ten typ problemów może być głównym powodem, dla którego na rezygnację ze zmiany czasu przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać - bo może się okazać, że konieczny będzie pewien okres karencji.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto